Przedwczoraj skorzystaliśmy z Waldkiem i Noką z ładnego popołudnia i wybraliśmy się w plener.
Założeniem był zachód słońca, choć zaczęliśmy od szukania zwierzyny i najwięcej czasu temu poświęciliśmy.
Łoś był widziany, zresztą lisy, sarny i zające też. Tylko zdjęć brak ;)
Ale znaleźliśmy fajną miejscówkę, z dużym potencjałem, i to jest największy pożytek z tego wyjazdu.
Tak się zapomnieliśmy w tym szukaniu zwierzyny, że prawie umknął nam zachód słońca.
Z racji tego, że byliśmy akurat w okolicy to postanowiliśmy szybko odwiedzić klasztor w Wigrach.
Kilka szybkich strzałów, bo słońce było już na horyzoncie, później kilka chwil na pomoście obserwując niebo z aparatami na statywach.
A co z tego wyszło można zobaczyć poniżej. Generalnie klasyka i cukier ;)
Dokładnie 30 lat temu, 26 kwietnia 1986 roku o godzinie 01:23 doszło do wypadku w ЧАЕС, czyli Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej.
Była to katastrofa spowodowana przez czynnik ludzki i wiele istnień ludzkich pochłonęła.
Skutki tej katastrofy odczuwamy wszyscy poniekąd do dziś, choć są one znacznie mniejsze niż początkowo szacowano.
W strefie czarnobylskiej byłem dwa razy, niestety tylko dwa razy, choć chciałoby się więcej.
Żadne zdjęcia nie oddadzą wrażenia jakie ma się będąc pod bramą elektrowni i oglądając na własne oczy sarkofag bloku reaktora nr 4.
Ale zapewne kolejnego wyjazdu do strefy już nie będzie. Pozostają zdjęcia, jeszcze sporo z nich nie wywołanych i nie pokazanych tutaj.
Może ta 30 rocznica katastrofy będzie motywacją, żeby zrobić jeszcze co najmniej kilka czarnobylskich wpisów.
Dziś dla przypomnienia tylko Prypeć z elektrownią w tle sfotografowana przeze mnie z dachu „fujijamy”, czyli prypeckiego wieżowca.
A na kolejnych zdjęciach Memoriał ku pamięci ofiar bezpośrednio zmarłych w wyniku katastrofy lub podczas usuwania jej skutków.
Memoriał znajduje się w Sławutyczu, mieście zbudowanym dla pracowników elektrowni po wysiedleniu Prypeci po katastrofie.
Każdy wyjazd organizowany przez Strefęzero kończy się złożeniem tam kwiatów i chwilą zadumy.
Zapewne dziś w Sławutyczu na placu pod Memoriałem jak co roku odbędą się uroczystości ku czci ofiar katastrofy.
W tym roku zapewne będą szczególne…
Mieliśmy dziś z Waldkiem jakieś deja vu…
Wczoraj wybraliśmy się w plener szukać kadrów krajobrazowych i nie było ciekawej pogody, była „patelnia”.
Przywieźliśmy za to niespodziewanie zdjęcia łosi.
Dziś popołudniu wybraliśmy się nad Wigry licząc na ładny zachód, jakieś memłanki, a tu znów „patelnia” o zachodzie.
Spędziliśmy chwilę w Bartnym Dole próbując memłania, ale zbyt jasno jeszcze było i chmury już schodziły z nieba.
Ruszyliśmy w kierunku Piasków mając nadzieję, że resztka chmur dotrwa do zachodu słońca.
Zanim jednak tam dotarliśmy spotkaliśmy 4 jelenie spacerujące po drodze, które na nasz widok (i samochodu pracownika WPN-u jadącego z drugiej strony) ruszyły w las, najpierw w jedną, a za chwilę w drugą stronę. Udał się praktycznie tylko taki kadr.
Postaliśmy jeszcze chwilę na tej drodze licząc, że chmara jednak zdecyduje się pójść ponownie w stronę Wigier, ale uznaliśmy, że jedziemy dalej.
Niestety na Piaskach zastaliśmy kompletną „patelnię”, więc byliśmy tam tylko chwilę, nie ma czego z nich pokazać.
Waldek chciał już spakować sprzęt do torby, ale rzuciłem w żartach, żeby jeszcze tego nie robił, bo coś możemy spotkać po drodze, choć słońce było już pod horyzontem.
Nie myliłem się, ku naszemu zdziwieniu ;) W okolicach Czerwonego Folwarku zobaczyliśmy pasącego się łosia. Okazało się, że to łoszak.
Na zmianę jadł i przyglądał się nam.
Po kilku minutach z zarośli wychyliła się klempa ;)
Postanowiłem, że spróbuję podejść do nich.
I udało mi się, podchodząc skróciłem dystans o mniej więcej połowę. Obserwował mnie bacznie i łoszak i klempa.
Choć w pewnym momencie łoszak uznał, że przy mamie będzie czuł się bezpieczniej ;)
Nie ryzkowałem podejścia bliżej, nie chcąc ich niepokoić i narażać się na ewentualny atak broniącej potomka klempy.
Światła było już bardzo mało, zrobiła się szarówka, więc ISO było wysokie, czas migawki robił się za długi nawet na stabilizację w obiektywie.
Wycofałem się zatem do samochodu i odjechaliśmy, a one nadal stały w tym samym miejscu obserwując nas z zaciekawieniem.
Jakieś deja vu, ale takie to ja chętnie, zawsze… ;)
Wybrałem się dziś z Waldkiem przed świtem w plener.
Wschód zapowiadał się, i był, patelniowy, więc Noki nawet nie męczyłem telefonem, bo wiem, że patelniowych poranków nie lubi.
Jednak Waldkowi, podobnie jak mi żadna pogoda jest niestraszna, więc skorzystał z propozycji wyjazdu.
Liczyliśmy na trochę mgły w SPK-u, bo na podsuwalskich łąkach ścieliły się ładnie.
Jednak po dojechaniu do SPK-u zobaczyliśmy tylko jakieś resztki marnych mgieł.
Ruszyliśmy w okolice Rutki – Tartak, tam objechaliśmy znajomą trasę, ale też nic nas fotograficznie nie rzuciło na kolana.
Wróciliśmy do SPK-u, ale w Smolnikach również nic ciekawego fotograficznie nie było widać.
Zrezygnowani zaczęliśmy kierować się w stronę sarnowego lasu, licząc na to, że tam przynajmniej dopisze nam więcej szczęścia.
Szczęście dopisało jeszcze na długo przed sarnowym lasem.
W ciągu kwadransa spotkaliśmy 4 łosie.
Tak już widać bywa, że trzeba kilka lat ich szukać bez skutku, by później spotkać aż 4 jednego poranka, i to nie nad Biebrzą, a w SPK-u.
Najpierw klempa z łoszakiem pasła się na skraju lasu. Gdy próbowaliśmy je podejść odeszły w las. Ale spotkanie było niespodziewane i cieszyliśmy się z ich widoku.
Radość była znacznie większa, gdy 2 kilometry dalej spotkaliśmy kolejnego łosia stojącego niemal przy samej drodze. Tym razem byk.
Szybki strzał przez okno nim zaczął oddalać się pospiesznie od nas. Przystanął na skraju lasu i długo się nam przyglądał.
Gdy zniknął i już mieliśmy wsiadać do samochodu zobaczyliśmy, że po drugiej stronie drogi przygląda się nam drugi byk.
Niespiesznie zaczął nas okrążać zachowując bezpieczny dystans do nas, co jakiś czas przystając i przyglądając się nam.
Zrobił spory krąg by przejść przez drogę, zatoczyć dalszą część koła i przypuszczalnie dołączyć do towarzysza, którego przepłoszyliśmy chwilę wcześniej.
My ruszyliśmy dalej, do sarnowego lasu. Ale wyczerpaliśmy chyba dawkę szczęścia tego poranka, bo żadnej kolejnej wartej pokazania zwierzyny nie spotkaliśmy.
Tak czy inaczej to był bardzo udany poranek, i życzyłbym sobie więcej takich ;)
Była pierwsza część, więc przyszła pora na drugą.
Podobnie jak w poprzedniej części, nic nie urywa.
Bardziej dokumentacyjnie. Może następnym razem pójdzie lepiej ;)
W tym wypadku podchodziłem bażanta, jednak ten mi się gdzieś schował. Ale podchodząc zobaczyłem tego koziołka.
Podszedłem jeszcze trochę bliżej (w sumie mogłem podejść go od tyłu, była taka opcja) zanim mnie wyczuł i uciekł.
A to widok powszechny w Wielkopolsce ;)
Ostatnie komentarze