Uprzejmie donoszę, iż wszystkie niżej pokazane łosie spotkałem podczas jednego spaceru w sarnowym lesie podczas ostatniego weekendu :)
Najpierw spotkałem matkę z młodymi, wracali do lasu z nocnej wycieczki.
A później podczas spaceru po lesie spotkałem byka, możliwe, że był ojcem widzianej wcześniej dwójki.
Staliśmy dość długo naprzeciw siebie i przyglądaliśmy się sobie.
Pozwolił mi nawet trochę do siebie podejść i zrobić sporo zdjęć.
Pozował nawet tyłem, widać chciał pokazać wszystkie swoje wdzięki ;)
Po kilku minutach znudził się i odmaszerował w ostępy…
Ja poszedłem dalej kierując się w stronę auta. Ale kątem oka zobaczyłem cień w gęstym lesie…
Na zdjęciu wygląda 100 razy wyraźniej, ale na żywo w lesie musiałem się chwile przyglądać gęstwinie, by stwierdzić, że obserwuje mnie łoś.
Gdy próbowałem go podejść to okazało się, że były tam dwa łosie (bo dwa zauważyłem, gdy zaczęły przede mną uciekać).
Ale tak naprawdę były 3 – to zdaje się widziana wcześniej trójka – klępa z łoszakami.
Nie pozwoliły mi podejść zbyt blisko, stały między drzewami i chwilę później uciekły.
Muszę przyznać, że to był całkiem łosiowy dzień ;)
W sumie nie umawiałem się na dzisiaj z chłopakami na wyjazd w plener.
Ale kładąc się spać sprawdziłem z przyzwyczajenia prognozy, miały być lekkie mgiełki na Suwalszczyźnie.
Ustawiłem więc budzik na odpowiednią godzinę i z pomocą Nonki wstałem przed wschodem.
Na niebie była patelnia, więc zdecydowałem dać sobie jeszcze kwadrans snu i pojechać od razu na zwierzynę.
Wyjeżdżając z Suwałk w kierunku SPK-u już widziałem podnoszącą się mgłę.
Może nad Wigrami byłby szał na krajobrazowe kadry, ale gdy dojechałem do SPK-u zastałem „ciumę”.
Momentami ściana mgły, brak światła, no rozpacz. Z patelni w ciągu godziny zrobiło się mleko, tfu!
Objechałem SPK dookoła i wiedziałem, że żadnych krajobrazowych kadrów dziś nie zrobię.
Postanowiłem pojechać do sarnowego lasu licząc chociaż na jakąś zwierzynę, najchętniej lisa.
I jak na złość lisa nie spotkałem żadnego, za to inne zwierzęta dopisały.
Po drodze do sarnowego lasu spotkałem sarnę w jeszcze po części zimowej sierści.
A kilkanaście metrów od sarny… ;)
Dojechałem do sarnowego lasu i raczej zrezygnowany brakiem światła szedłem drogą wzdłuż lasu.
Spotkałem koziołka, który na drodze szukał swego śniadania.
Podszedłem go kilkadziesiąt metrów, zobaczył mnie, ale nie uciekł.
Przyglądaliśmy się sobie dłuższą chwilę, gdy nagle kątem oka dostrzegłem dwa łosie zmierzające przez pole w stronę lasu.
Pierwszy z dwóch szybko wbiegł do lasu, za to drugi najpierw długo przyglądał mi się stojąc na polu.
A potem dłuższą chwilę przyglądał mi się stojąc na drodze. W końcu zniknął w lesie.
Przeszedłem później lasem, ale już ich nie spotkałem.
Aż do popołudnia, gdy spotkaliśmy w lesie łosia, ale nie mam pewności, czy był to jeden z tych dwóch. Zapewne tak.
Później po drugiej stronie lasu szukając lisów spotkałem tylko harcujące na polu zające.
Zachęcony spotkaną zwierzyną postanowiłem nie wracać jeszcze do domu tylko objechać Wigry.
Przeczucie mnie nie myliło, ponieważ w Kruszniku… ;)
Panowie przodem, panie z tyłu ;)
Panowie jak widać już w letnich strojach, panie są jeszcze w trakcie zmiany garderoby.
Jak zwykle zajmuje im to dużo czasu ;)
Mieliśmy dziś z Waldkiem jakieś deja vu…
Wczoraj wybraliśmy się w plener szukać kadrów krajobrazowych i nie było ciekawej pogody, była „patelnia”.
Przywieźliśmy za to niespodziewanie zdjęcia łosi.
Dziś popołudniu wybraliśmy się nad Wigry licząc na ładny zachód, jakieś memłanki, a tu znów „patelnia” o zachodzie.
Spędziliśmy chwilę w Bartnym Dole próbując memłania, ale zbyt jasno jeszcze było i chmury już schodziły z nieba.
Ruszyliśmy w kierunku Piasków mając nadzieję, że resztka chmur dotrwa do zachodu słońca.
Zanim jednak tam dotarliśmy spotkaliśmy 4 jelenie spacerujące po drodze, które na nasz widok (i samochodu pracownika WPN-u jadącego z drugiej strony) ruszyły w las, najpierw w jedną, a za chwilę w drugą stronę. Udał się praktycznie tylko taki kadr.
Postaliśmy jeszcze chwilę na tej drodze licząc, że chmara jednak zdecyduje się pójść ponownie w stronę Wigier, ale uznaliśmy, że jedziemy dalej.
Niestety na Piaskach zastaliśmy kompletną „patelnię”, więc byliśmy tam tylko chwilę, nie ma czego z nich pokazać.
Waldek chciał już spakować sprzęt do torby, ale rzuciłem w żartach, żeby jeszcze tego nie robił, bo coś możemy spotkać po drodze, choć słońce było już pod horyzontem.
Nie myliłem się, ku naszemu zdziwieniu ;) W okolicach Czerwonego Folwarku zobaczyliśmy pasącego się łosia. Okazało się, że to łoszak.
Na zmianę jadł i przyglądał się nam.
Po kilku minutach z zarośli wychyliła się klempa ;)
Postanowiłem, że spróbuję podejść do nich.
I udało mi się, podchodząc skróciłem dystans o mniej więcej połowę. Obserwował mnie bacznie i łoszak i klempa.
Choć w pewnym momencie łoszak uznał, że przy mamie będzie czuł się bezpieczniej ;)
Nie ryzkowałem podejścia bliżej, nie chcąc ich niepokoić i narażać się na ewentualny atak broniącej potomka klempy.
Światła było już bardzo mało, zrobiła się szarówka, więc ISO było wysokie, czas migawki robił się za długi nawet na stabilizację w obiektywie.
Wycofałem się zatem do samochodu i odjechaliśmy, a one nadal stały w tym samym miejscu obserwując nas z zaciekawieniem.
Jakieś deja vu, ale takie to ja chętnie, zawsze… ;)
Wybrałem się dziś z Waldkiem przed świtem w plener.
Wschód zapowiadał się, i był, patelniowy, więc Noki nawet nie męczyłem telefonem, bo wiem, że patelniowych poranków nie lubi.
Jednak Waldkowi, podobnie jak mi żadna pogoda jest niestraszna, więc skorzystał z propozycji wyjazdu.
Liczyliśmy na trochę mgły w SPK-u, bo na podsuwalskich łąkach ścieliły się ładnie.
Jednak po dojechaniu do SPK-u zobaczyliśmy tylko jakieś resztki marnych mgieł.
Ruszyliśmy w okolice Rutki – Tartak, tam objechaliśmy znajomą trasę, ale też nic nas fotograficznie nie rzuciło na kolana.
Wróciliśmy do SPK-u, ale w Smolnikach również nic ciekawego fotograficznie nie było widać.
Zrezygnowani zaczęliśmy kierować się w stronę sarnowego lasu, licząc na to, że tam przynajmniej dopisze nam więcej szczęścia.
Szczęście dopisało jeszcze na długo przed sarnowym lasem.
W ciągu kwadransa spotkaliśmy 4 łosie.
Tak już widać bywa, że trzeba kilka lat ich szukać bez skutku, by później spotkać aż 4 jednego poranka, i to nie nad Biebrzą, a w SPK-u.
Najpierw klempa z łoszakiem pasła się na skraju lasu. Gdy próbowaliśmy je podejść odeszły w las. Ale spotkanie było niespodziewane i cieszyliśmy się z ich widoku.
Radość była znacznie większa, gdy 2 kilometry dalej spotkaliśmy kolejnego łosia stojącego niemal przy samej drodze. Tym razem byk.
Szybki strzał przez okno nim zaczął oddalać się pospiesznie od nas. Przystanął na skraju lasu i długo się nam przyglądał.
Gdy zniknął i już mieliśmy wsiadać do samochodu zobaczyliśmy, że po drugiej stronie drogi przygląda się nam drugi byk.
Niespiesznie zaczął nas okrążać zachowując bezpieczny dystans do nas, co jakiś czas przystając i przyglądając się nam.
Zrobił spory krąg by przejść przez drogę, zatoczyć dalszą część koła i przypuszczalnie dołączyć do towarzysza, którego przepłoszyliśmy chwilę wcześniej.
My ruszyliśmy dalej, do sarnowego lasu. Ale wyczerpaliśmy chyba dawkę szczęścia tego poranka, bo żadnej kolejnej wartej pokazania zwierzyny nie spotkaliśmy.
Tak czy inaczej to był bardzo udany poranek, i życzyłbym sobie więcej takich ;)
Ostatnie komentarze