Dziś małe nadrabianie zaległości ze zdjęć bieszczadzkich. Tym razem kilka kadrów z wędrówki po połoninach, a konkretnie na szlaku na połoninę Caryńską. Myślę, że to część pierwsza tych kadrów, bo zapewne jeszcze kiedyś kilka dorzucę, gdy się z nimi uporam.
Kilka kadrów z zaporą w Solinie w roli głównej. Wpis z jeziorem Solińskim będzie osobno.
Linia energetyczna odprowadzająca prąd z elektrowni.
Gdy się popatrzy z zapory prosto w dół na lustro jeziora…
I widok na zaporę od strony przeciwnej do jeziora Solińskiego.
Dziś pora na drugą porcję zdjęć z drugiego (chronologicznie fotografowanego) wschodu słońca w Polańczyku.
Zatem bez zbędnych słów…
W poprzednim wpisie były zdjęcia z zachodu słońca nad jeziorem Solińskim w Polańczyku, więc tym razem pora na wschód słońca. Drugi, bo pierwszy wschód słońca z mgiełkami z Polańczyka będzie w jakimś kolejnym wpisie. Nie wywołuję ich chronologicznie. Do tego dziś tylko cześć pierwsza, żeby nie zanudzić Was zbyt dużą ilością zdjęć w jednym wpisie.
Zaczęliśmy ten dzień z żoną od wizyty przed samym wschodem słońca nad taflą jeziora Solińskiego. Jednak z poziomu wody mgły nad jeziorem nie wyglądały tak spektakularnie jak z tarasu naszego domu położonego znacznie wyżej. Dlatego po kilku kadrach zdecydowaliśmy o odwrocie w górę. Żona wróciła do domu robić kawę, a ja postanowiłem wdrapać się na punkt widokowy. I tutaj rzeczywiście mgły wyglądały jeszcze ciekawiej.
Wyspa Mała zwana Zajęczą z dołu…
I ta sama Wyspa Zajęcza z góry…
Poprzedni tydzień odpoczywałem od Suwalszczyzny, spędziłem go w Bieszczadach. Wyjazd zorganizowaliśmy z żoną praktycznie spontanicznie, chcąc spełnić marzenie mego teścia o wizycie w Bieszczadach. Dlatego łącznie przejechaliśmy ponad 2.800 kilometrów, bo po drodze musieliśmy „zahaczyć” o Wielkopolskę ;) Wprawdzie lepszym terminem na wizytę w Bieszczadach byłaby końcówka października, z uwagi na piękne jesienne kolory na drzewach, ale tylko taki termin nam pasował z powodu pracy. I choć kolorów na drzewach rzeczywiście było jeszcze mało, to przynajmniej pogoda trafiła nam się świetna. Poza pochmurnym dniem przyjazdu przez resztę pobytu delektowaliśmy się jesiennym słońcem.
Wpisów z pobytu w Bieszczadach będzie na pewno kilka. Ale chronologicznie nie będzie, zacznę od zachodu słońca w Polańczyku z przedostatniego dnia pobytu. Blisko naszego domku znajdował się jeden z najbardziej popularnych punktów widokowych, więc grzechem byłoby nie zaglądać tam o wschodzie i zachodzie. Wystarczyło podejść 200 metrów pod górę, żeby cieszyć się widokiem Polańczyka i jeziora Solińskiego. A w ciepłym świetle zachodzącego słońca wyglądał naprawdę przyjemnie. Za 2-3 tygodnie, gdy liście na drzewach zrobią się kolorowe, będzie tam na pewnie jeszcze ładniej. Dlatego ten wyjazd traktuję jako zapoznawczy z Bieszczadami i już planuję w głowie kolejne wizyty w kolejnych latach ;)
Ostatnie komentarze