Piątkowy zachód słońca oglądaliśmy z najlepszą z żon nad Wigrami (koledzy z „trójki nikoniarskiej” nie mogli lub nie chcieli przejechać się ze mną nad Wigry tego dnia). To jednak lekkie nadużycie twierdzić, że oglądaliśmy zachód słońca. Oglądaliśmy spektakularne chmury odbijające się w tafli jeziora, ale samego zachodu nie widzieliśmy, bo schował się za tymi chmurami właśnie. Miałem nadzieję, że słońce się przebije pod tymi chmurami i je podświetli od dołu, ale jak się domyślacie, i jak wiele razy już tego lata było, nic z tego nie wyszło. Brałem co było, bo chmury były ładne i ciekawie się układały w kadrze. Na koniec jak zwykle trochę pomemłałem.
Przed zachodem było ciekawie, liczyliśmy, że sam zachód będzie jeszcze ciekawszy.
I byłby, gdyby chmury (choć ładne) nie zasłoniły słońca o zachodzie.
Na koniec trochę memłania i do domu.